top of page
Zdjęcie autoraDominika Świątecka-Majewska

SZERSZY PLAN

Newsletter

Lipiec 2017 / 2

Szerszy plan

***********************************************************************************************

Jest taka żydowska przypowieść, którą poniżej przytaczam:

________________________

Kiedyś żył sobie pewien farmer, który uprawiał ziemię. Pewnego dnia przyszedł do niego sąsiad i powiedział:

- Zobacz! Twoje pole zostało stratowane, mnóstwo plonów jest zniszczonych. Źle się dzieje sąsiedzie.

Farmer odpowiedział na to ze spokojem:

- Może to i źle, może to i dobrze.


Następnej nocy farmer wysłał na pole swojego syna, aby ten zbadał sprawę i dowiedział się co lub kto powoduje takie straty. Syn zaczaił się w krzakach i zobaczył, że powodem strat jest piękna klacz! Pochwycił ją więc i przyprowadził do stodoły. Wszyscy we wsi mu zazdrościli:

- Jakże pięknego konia Pana syn złapał! Pan to ma szczęście!

Farmer skwitował to mówiąc:

- Może to i dobrze, może to i źle.


Po kilku tygodniach koń uciekł i zniknął gdzieś w lesie. Sąsiedzi znów to skomentowali:

- Pan to ma pecha, teraz ani porządnych plonów, ani konia. Trzeba było go lepiej pilnować!

Farmer spokojnie odpowiedział:

- Może to źle, a może to dobrze?


Nazajutrz klacz powróciła do właściciela, tym razem jednak za nią przybył też zwabiony jej urokiem potężny ogier!

- Pan to ma szczęście! Teraz masz Pan dwa konie, jesteś bogaty!

- Może to i dobrze, a może to i źle.


Syn farmera postanowił ujeździć ogiera, ten jednak nieprzywykły do siodła stanął dęba i zrzucił chłopca na ziemię. Pech chciał, że chłopak złamał nogę i nie mógł pracować. Sąsiedzi zbiegli się przerażeni:

- Tyle cierpienia w tym domu! Taki pech! Co wam po koniu, jak chłopak ma teraz nogi połamane?



Farmer wzruszył ramionami:

- Nie wiem czy to dobrze, czy to źle.


Wkrótce potem wybuchła wojna i król zażądał, aby wszystkich młodych mężczyzn wcielić do wojska. Gdy przybyła komisja poborowa zabrali wszystkich chłopców, oprócz syna farmera, który miał złamaną nogę. Sąsiad na to:

- Wy to macie szczęście. Moich synów zabrali i nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę, a Pana dzieci w spokoju w domu siedzą.

- Może to i dobrze, może to i źle.

_____________________________

Czy to dobrze, czy to źle – nie wiem. Może to dobrze, a może źle – nie wiem. Czas pokaże.

Ja nazywam to „szerszym planem”. Jakiś nadrzędny zamysł, który z reguły nijak nie wpisuje się w nasze kalendarze.


Czy widziałaś kiedyś kogokolwiek, kto mówiłby: „życzę sobie teraz złamać nogę; niech mnie potrąci samochód i przy okazji jeszcze innego człowieka; życzę sobie, by umarł ktoś mi bliski; życzę sobie pożaru mojego domu, albo domu babci; niech będzie wybuch gazu w piwnicy i niech się zawali dom; niech obsunie się doniczka na balkonie sąsiada, zawadzi o rynnę i ją naruszy na tyle, że gdy pani spod szóstki wyjrzy przez okno, by zawołać na obiad wnuka, niech ją trzaśnie z całym impetem w skroń; niech na wesołym miasteczku urwie się kawałek drzwiczek i z szybkością światła zdzieli idącego obok mnie brata w potylicę, na długie lata wyłączając go z życia; niech mam sepsę; niech podczas alkoholowo wesołej pociągowej podróży w góry, mój bliski kolega, przepychając się przez korytarz w stronę wc, niech potknie się, zachwieje, łokciem naciśnie klamkę i plecami niech upadnie na drzwi, a potem niech wypadnie przez nie uderzając w słup trakcyjny; niech potem będzie w śpiączce i niech w końcu umrze; niech mam stwardnienie rozsiane; niech mój małżonek się powiesi; niech wykryją mi nowotwór; niech okradną mnie z całego dorobku życia; niech spuchnie mi twarz jak balon w dniu ślubu; niech się to stanie”. Znasz kogokolwiek, kto sobie czegoś takiego życzy? Ja nie znam. A jednak – takie rzeczy się dzieją. Stale. Czy tego chcemy, czy nie.

Czy one są złe? Nie wiem. Nie wiem. Na pewno są trudne w momencie ich dziania się. Na pewno wywalają życie z ustalonych torów. To na pewno.

I może po to właśnie są. Nie uważasz? Może właśnie są po to, by zrobić życiowe trzęsienie ziemi. Bo przecież je robią. Piramidkę dotychczasowych priorytetów rozdmuchują w sekundę. Dają inną perspektywę. Zmuszają do innej perspektywy. Wrzucają nas na głębokie wody, będące w sztormie, na który nijak nie mamy wpływu. Weryfikują. Konfrontują nas z większym, silniejszym. Z czymś, co jest poza nami.


Ale czy to jest złe? Nie wiem. A czy jest dobre? Nie wiem.


Może po prostu jest do czegoś potrzebne.


Do czego? Nie wiem.


To pokazuje czas. I pokazuje to nie jednoznacznie, nie od razu, zupełnie, jak w wyżej przytoczonej żydowskiej opowieści. Szerszy plan ujawnia się powoli i stopniowo.

Głęboko wierzę w sens. Sens zdarzeń. Uważam, że wszystko jest po coś. Jednak nie wszystko widzimy od razu, nie każde znaczenie zdarzeń jest dla nas od razu jasne i zrozumiałe. Co bywa męczące. Dołujące, często nadwątlające wiarę.


Bo w oku cyklonu tej życiowej burzy z reguły jest mało przyjemnie, zazwyczaj jest boleśnie i niemożliwie trudno. I znikąd nie widać sensu. Wtedy łatwo zwątpić i przetłumaczyć sobie, że los się na nas uwziął. Wtedy łatwo zagubić się w apatii, gniewie, a nawet nienawiści. Myślę, że właśnie z powodu braku zrozumienia i poczucia sensu, czyli celowości danego zdarzenia.


Ja jednak głęboko wierzę, że wszystko jest po coś. Czasem po prostu, w najmniej spodziewanym i odpowiednim momencie ktoś/coś wywraca nam świat do góry nogami. I wiem, że to jest po coś. Wiem, bo przeżyłam ileś takich sytuacji w moim życiu, mniej lub bardziej dojmujących i ileś takich sytuacji obserwowałam u osób, z którymi zetknął mnie los.


Te zdarzenia są. Ani dobre, ani złe. Po prostu są. Mają swój cel i swój sens, które odkrywają się z czasem i fragmentarycznie. Jak puzzle. Skrawek po skrawku. Przez lata będziemy składać w całość, by zrozumieć. By dojrzeć szerszy plan. Zupełnie, jak w żydowskiej opowieści.


Pozostaje zaufanie. Do losu, do życia, do tego, w co wierzysz. Zaufanie, że życie / los chcą dla nas dobrze. Jak najlepiej tak naprawdę. Głęboko w to wierzę. Życiu bowiem nie służy nasza lichość. Wręcz przeciwnie – życie chce byśmy kwitli, promienieli, wspinali się w sobie na swoje najwyższe szczyty i w jak najpełniejszy sposób wykorzystywali swój potencjał. Dlatego w chwilach życiowego tornada, gdy szerszy plan jest jeszcze niewidoczny i przez to niezrozumiały – pozostaje nam zaufanie. Zaufanie, że to, co się dzieje jest dla nas, a nie przeciwko nam. I że sens tego z czasem zostanie dla nas odkryty.


I pozostaje jeszcze jedna rzecz – trzeba jak najlepiej przejść tornado, czyli ten czas dziania się. To osobny duży wątek. Bo z reguły w chwilach, gdy życie wywraca nam się do góry nogami – doświadczamy scenariusza zdarzeń, jakiego byśmy sami nie wymyślili z najlepszym polotem fantazji. I razem z tym – doświadczamy całego spektrum stanów i emocji. I trzeba to przejść. Jak najmądrzej. Bez świadomości dlaczego i dokąd ta droga prowadzi, z zaufaniem, że prowadzi do jakiegoś naszego światła, do jakiegoś złota w nas i dla nas.


Już drugi tydzień leżę w szpitalu. Moje życie wybuchło tornadem nie pytając mnie o zdanie. Nie zapytało o zdanie nikogo: ani mnie, ani mojego męża, ani moich najbliższych, ani mojego kalendarza. To, co wybuchło nie wymyśliłabym w najśmielszych polotach fantazji. Co więcej – czas, w którym wybuchło jest niemalże filmowy. Na tym oczywiście nie koniec. Jestem w oku cyklonu tornada mojego życia i stale dzieje się. Czuję się, jak bohaterka właśnie pisanej powieści. Kolejne kartki są albo jeszcze niezapisane, albo przede mną zakryte. Nie wiem, co dalej, nie wiem, co następne i nie wiem po co to wszystko. Przechodzę wszystkie możliwe stany emocjonalne i fizyczne. I stale się dzieje, tornado zdaje się rozkręcać mając wpływ na mnie, moje dotychczasowe życie i na życie najbliższych i bliskich mi osób, choć. I nikt z nas, nikt, ani jedna osoba na ziemi nie wie dokąd ta opowieść zmierza, jaki jest jej finał, jaki cel i jaki efekt. A już tym bardziej nikt nie wie, jaki jest sens tego co się dzieje. A jednak to dzieje się. Czy to źle? Nie wiem. Na pewno jest trudno teraz, ale czy to, co się dzieje jest złe? Nie wiem. Czy jest dobre? Nie wiem. Czuję jednak, że jest potrzebne, że życie / los ma jakiś szerszy plan, większy zamysł i rzuca swoje pionki, by przekierować utarte koleiny mojego losu. Pomimo trudu czasu obecnego, pomimo huśtawki emocjonalnej i fizycznej, wewnętrznie czuję spokój. Wiem, że będzie dobrze. Choć wiem już też, że będzie cholernie trudno. To trochę tak, jak podczas porodu. Gdy raz zrodzi się nowe życie – to ono decyduje o losie rodzącej kobiety. Ono nadaje rytm jej fizjologii i ono wyznacza czas narodzin i ich przebieg. Kobieta może jedynie się poddać. Można mieć skrupulatnie rozpisany plan działania, a życie i tak pisze swój scenariusz. I można jedynie za nim podążać, w nim uczestniczyć. I to nie jest ani złe, ani dobre. To po prostu jest. I wiem, że kiedyś wycichnie. Bo każde tornado kiedyś cichnie. I zostawi po sobie nową rzeczywistość, którą będę zbierała i układała w nowe. I to nowe będzie po coś i zapewne z czasem – coraz jaśniej będę rozumiała sens tych zdarzeń. Nie ich dobro, ani nie ich zło, a sens właśnie. Zrozumienie istoty szerszego planu.


Szpital to specyficzne miejsce. Zmienia optykę. O ironio – w mnie buduje wewnętrzną siłę, przekonanie, że człowiek może wszystko i że życie zawsze znajdzie sposób, by rozkwitać, choćby nie wiem co. Szpital buduje we mnie siłę pomimo fizycznego rollercostera. Codziennie patrzę na nowe kobiety, które pojawiają się w szpitalu na dłuższy pobyt lub na jednodniowy zabieg. „Jednodniowy zabieg” pomimo lekko brzmiącej nazwy, wcale tak lekki i obojętny nie jest. Pomijając to jednak. Obserwuję te kobiety i słucham ich historii. Nigdy bym takich opowieści nie wymyśliła. Inaczej jest, gdy patrzysz na jedną kobietę, a inaczej, gdy na wiele. Każda doświadcza czegoś wielkiego, tornada i żadna nie wie po co, ani dlaczego. A ja patrzę na siebie, na nie… i pokornieję. To jest po coś i jest dla każdej z nas. Tyle, że szerszy plan nie został jeszcze nam odkryty. Na razie każda z nas ma wywracające życie do góry nogami tornado. I ono jest po coś, zaczyna coś. Słucham też opowieści kobiet, które na przestrzeni lat przeszły wiele. To są historie na film. Ich przebieg jest zaskakujący, tak zaskakujący, że aż niemożliwy, a jednak – jest prawdziwy. Ich finał jest różny. Też zaskakujący. Z tych opowieści ze śladem czasu… odkrywa się sens większy, wielki, głęboki. Zdumiewający, zaskakujący, tak zaskakujący, że aż niesamowity. Widać rozwijający się szerszy plan z jego głębokim pięknem. I on nie jest ani dobry, ani zły. Jest głęboki. Z głębokim, życiozmiennym sensem.


Na koniec pisania, jeszcze jedno. Koleżanka, łóżkowa-pokojowa towarzyszka szpitalna, zawołała mnie właśnie na szpitalno-korytarzowy spacer. „Coś Ci pokażę” – powiedziała z uśmiechem i zaprowadziła mnie w jeden z korytarzy, przed jedno z okien. I tam ten widok:




71 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page