top of page
Zdjęcie autoraDominika Świątecka-Majewska

... zapiski z drogi ... CZAS ZMIANY



Wiele lat temu miałam wypadek. Podczas zabawy, którą zresztą ja zainicjowałam, dzieciak koleżanki wierzgając w rozradowaniu nogami, kopnął mnie w oko. Ból był większy niż mogłabym sobie to kiedykolwiek wyobrazić. I nie znikał. Nasilał się. Gdy po ponad dobie, bezradna, niewidząca niemal wcale (bo z bólu głowy i załzawienia – zdrowe oko też ledwo się otwierało) dwóch przyjaciół zawiozło mnie do lekarza – okazało się, że mam mocno i głęboko wyrwaną rogówkę. Miało boleć. I nie wiadomo, jak miało być. Ponoć mogło być z tym okiem różnie.


Pojechałam do domu. Zostałam sama. I przyszedł lęk. Potworny. Zwalił mnie z nóg na dywan, gdzie długo leżałam w rozpaczy. A co jeśli nie będę widziała? A co jeśli stracę wzrok? Kim będę? Co z moją pracą? Co z moim pisaniem? Co z tym wszystkim, co umiem i lubię robić? Co z tym, co ważne? Byłam prze-ra-żo-na. To był taki lęk końca. Taki, gdy rozwala się świat.

Aż w końcu wszystko we mnie ucichło.


Wstałam z podłogi. Świadomie zamknęłam oboje oczu. I wyciągnęłam ręce przed siebie. Powoli, krok po maluchnym kroczku przesuwałam się w przestrzeni. Dotknięcie po dotknięciu poznawałam świat. Mój własny dom. Przedmiot po przedmiocie, kształt po kształcie, przestrzeń po przestrzeni. A więc to tak…?


Trwało to długo. Po czym znów położyłam się na moim dywanie na środku pokoju. Wszystko ucichło. Absolutny spokój. Zamknięte oczy. Wtedy każdą komórką ciała poczułam – że nawet, gdy zabrany zostanie mi wzrok – WCIĄŻ MAM WSZYSTKO. MAM SIEBIE. Było ciemno, a było tak jasno.



Bardzo lubię prosty film: „Król Artur – legenda miecza”. Główny bohater jest wielkim kimś, choć o tym nie wie i żyje, jak nikt, choć raczej niezwykły nikt. W pewnym momencie Los się o niego upomina. Przychodzi czas, po prostu, choć wcale ten bohater ani tego czasu, ani zdarzeń, które w nim zaszły sobie nie wybierał. A jednak i mimo to – czas przyszedł. I całe jego dotychczasowe życie zostaje zdewastowane. Dom, w którym mieszkał został zrujnowany i spalony; praca, którą zarabiał – stała się nieaktualna i dla niego niedostępna, pieniądze, które oszczędzał przez całe życie – zostały zabrane, przyjaciele – zostali groźbą rozproszeni, a najbliżsi mu ludzie – zabici. A on musiał uciekać w koszuli, w której spał, w naprędce złapanych portkach. Z niczym. Musiał uciekać od swojego dotychczasowego życia. Wszystko, czym żył, wszystko kim był, wszystko, co miał – nagle – przestało istnieć.


To nie koniec oczywiście. To „tylko” rozpadł mu się stary świat.


A teraz przyszedł czas, by rzucić mu wyzwanie. Okazję. By przestał być nikim i by stał się tym, kim od zawsze był. Kimś. Wielkim kimś.


Bohater tego nie chce, temu odmawia, zaprzecza, twierdząc, że nie jest tym, do kogo zostaje wezwany. Chce być sobą, być tym, kim był na zgliszczach swego starego świata.

Jednak Los ma dla niego inne rozdanie. Wtedy właśnie zostaje wrzucony w doświadczenie. W wielką próbę. „On tego nie przeżyje” – rozmawiają magowie, rozprawiając o próbie czekającej bohatera. „I o to chodzi – pada odpowiedź – Nie musi przeżyć cały! Chcesz, by się zmienił? Daj mu wyzwanie”. To wyzwanie jest wszystkim, co nowe, nieznane, przerażające. To wyzwanie konfrontuje go z nim samym, zmusza do odkrywania nowego, wspinania się w sobie. Stawania się Kimś, kim nigdy nie podejrzewał, że może być, choć zawsze nim był.


Z tego doświadczenia wraca w koszuli jeszcze bardziej podartej i lichej, a jednak wraca jako król. Bo dorósł do króla w sobie.


Wieszczowie wiedzieli, że tak ma się stać. A jednak – by to, co wiadome mogło się stać – potrzeba było to przeżyć. Doświadczyć. Poczuć. Przepuścić przez siebie. Zintegrować. I dopiero po tym – STAĆ SIĘ TYM, KTÓRY JEST, a nie tym, który ma być lub tym, który tylko wie, że ma być i jak ma być. STAĆ SIĘ. BYĆ. CZUĆ. NIE: TYLKO WIEDZIEĆ.


Kilka miesięcy temu byłam w radio udzielając wywiadu. Było ciekawie i przyjemnie. To był ten z wywiadów, kiedy naprawdę się rozmawia, a nie tylko rzuca pojedyncze zdania. Lubię tak. Wstając z miejsca do wyjścia zauważyłam, że nie mam swojego złotego kolczyka. Ukochanego. Pięknego. Cennego. Podarowanego. Impulsywnie powiedziałam to na głos przy dziennikarzach i zaczęłam się rozglądać za nim wokół. Nie widziałam go, więc po chwili powiedziałam po prostu: „trudno, widać miałam go zgubić”. Dziennikarka wtedy odpowiedziała: „Ty naprawdę jesteś tym, o kim mówisz”. Wyszłam nie mając kolczyka. Szłam przez deszcz mówiąc sobie wewnętrznie: „Widać tak ma być. Miałaś zgubić ten kolczyk. Przecież wiesz, że wszystko jest po coś i wszystko ma sens”. Przeszłam przez deszcz i wsiadłam do auta. Było pięknie. Stalowe niebo, deszczowa cisza. I w tym pięknie, którym się syciłam, zdziwiona zarejestrowałam, że jest we mnie smutek. Mimo wszystko. Siedziałam za kierownicą i czułam ten smutek. Ruszyłam do domu, myśląc, że przecież widać tak miało być. A mimo to – ruszyłam do domu ze smutkiem w kieszeni. Nie był dojmujący, ale wyraźnie był.


Gdy w domu zdejmowałam szalik – bum – zauważyłam w nim mój zagubiony kolczyk. Och! Jakże ja się wtedy ucieszyłam. Przytuliłam szalik i ucałowałam radośnie kolczyk. I … gdy go odkładałam na półeczkę – przyszło do mnie olśnienie. Przypomniałam sobie i dogłębnie ponownie pojęłam oczywistą oczywistość. MOŻNA WIELE WIEDZIEĆ. A TO I TAK NIE ZWALNIA NAS Z CZUCIA. Głową i wiedzą nie przeżyjesz życia. Uśmiechnęłam się do Aniołów, że przypomniały mi ten sens, serwując mi doświadczenie zagubionego kolczyk.



Bohater, który finalnie odkrył w sobie króla, nie chciał czuć tego, co wyparł. Nie chciał. Nawet, gdy serwowano mu wiedzę – nie chciał. Rozwalił się – jego stary świat. Ok. To było straszne, ale – wyzwanie by zajrzał tam, gdzie nie chciał zaglądać wydawało się jeszcze straszniejsze. To było zbyt silne, zbyt dojmujące, przerażające i bolesne. Tyle uczuć! Tak bardzo przez niego niechciane, że stłumione na około trzydzieści, czy więcej lat. A jednak. By dorosnąć do lepszego, większego, pełniejszego siebie – musiał zmierzyć się z tym, co wyparte. Z czuciem.



Kryzys nie tylko rozwala nasz świat i dotychczasowych nas.

Nade wszystko konfrontuje nas z czuciem.

Bieżącym i z tym, co wyparte.



„Nie chcesz patrzyć, odwracasz wzrok… - mówiła do bohatera wiedźma. „Nie zrozum mnie źle – mówiła – każdy odwraca wzrok. Ja też. Nikt nie chce patrzeć…

Jednak to różni człowieka od króla. Król patrzy na to, czego nikt nie chce widzieć”.



I przyszedł czas, gdy ów bohater przemógł swój ogromny lęk. I spojrzał. I zobaczył.

I poczuł.

I potem przyszła cisza.

A po niej – otworzyła się w nim moc.

Już nie musiał od niczego uciekać.

JUŻ SIĘ NIE BAŁ.


Przywiązanie to taka dziwna rzecz…


Kocham swoją pracę. Kocham moje życie. Mogę w nim niemalże wszystko. Miałam plany.

Nie chciałam stracić.


Każdego dnia powoli rozpadał się mój stary świat. Miałam na to mądre słowa, medytacje, które przynosiły spokój. Wiele nowego dobra – czas dla siebie, oceany przestrzeni i czasu. Pomysły na nowy czas.

I były błyski uczuć. Wyraźne…

Jednak ich nie chciałam. Daję przecież radę. Mam wiarę, pomysły, siebie. Czułam to, co czułam, a jednak nie chciałam tego. Odkładałam na bok. I próbowałam przykryć wszystkim innym.


Wszechświat jest prze-mądry. Przysyła wiadomości, wskazówki, rozwiązania. Wczoraj miałam sesję online. Akurat taką! Jak wiadomość dla mnie. Pracowałyśmy z wzorcem pierwotnej miłości wyniesionym z dzieciństwa, z uwalnianiem zablokowanych emocji. Te emocje wpływają na to, jakie związki tworzymy. Pracowałyśmy potem z relacją damsko-męską. I pojawiło się coś, czego klientka nie chciała, by było, czego nie mogła obejść na psychoterapii, a jednak… to … było. Mur. Mur, który zbudowała wokół siebie. Pierwotnie, by uchronić się od ran zadawanych przez osobę, z którą była w relacji, a obecnie, ten mur był … wokół niej całej. W każdym aspekcie jej życia.


Na poziomie świadomym: chciała już lepszego życia. W czasie sesji - jej głowa chciała wyjść poza ten mur. Miałaby wszystko z bani, nie trzeba byłoby już rozkminiać tematu i można byłoby wieść szczęśliwe życie. A jednak… Gdy poprosiłam, by otworzyła zbudowany wokół siebie mur – sama myśl o tym, by miała to zrobić ją zatrzymała. Nie chciała. Jej głowa podrzucała jej mądre zdania, ale ona cała nie chciała. Bała się.


GŁOWĄ NIE ROZWALISZ STAREGO.

Głową nie przeżyjesz uczuć.

Za murem widziała światło, słońce, przestrzeń, możliwości. I … nie chciała do nich iść. „Jakby to nie było dla mnie” – zaczęła nadawać jej głowa… Włączyły się autosabotaże. Stare wiązało ją bardzo.


I wtedy wprowadziłam w przestrzeń Miłość. Energię miłości. Siłę wyższą. Ta, która przychodzi, bo czas i która niesie zmianę. Miłość przyszła. Stała tuż za jej obronnym murem. Ciepła. Życzliwa, czuła. Rozumiejąca. Klientka ją czuła, widziała, doświadczała. A Miłość po prostu była i rozumiała. Słuchała. Aż przyszedł czas. Los upomniał się o tę kobietę. Poprosiłam, by rozsunęła ściany muru. Decyzją tej większej siły. Zrobiła to.


Stanie. Cisza.


Dużo stałyśmy w miejscu czując.


Najpierw pojawiła się możliwość. A Ona czuła ją i jednocześnie czuła się trzymana w starym. „Jakby guma trzymała ją z tyłu”. Przywiązanie.

Poprosiłam, by zrobiła maluśny kroczek do przodu. Dosłownie o pół stopy. Znów stałyśmy. Przyszedł lęk. Byłyśmy z lękiem. W lęku. Płynął przez ciała.

Kolejne pół kroczku. Wciąż w starym. Przed przejściem. Przyszła pustka. Stałyśmy w pustce.

Kolejne pół kroczku. Przejście. Pustka. Niepewność. Nie wiem. Stałyśmy w „nie wiem”.

Kolejne pół kroczku. Krok za przejściem. Płacz. Smutek. Poczucie tracenia. Dostrzegam to, co jasne przede mną, ale tracę to, co za mną. Stałyśmy opłakując stratę.

Kolejne pół kroczku. Zgoda na to, co stracone. Cisza. Stałyśmy w ciszy.

Kolejne pół kroczku. Nagłe słońce. Ciepło, które ogrzewa. Poczucie, że jest dobrze. Stałyśmy w świetle.

Krok dalej. Radość. Spokój wewnętrzny. Słońce.

Krok dalej. Przestrzeń. Możliwości. Świat za oknem. Słońce, drzewo. Poczucie jedni z tym światem, słońcem, drzewem. Obecność Miłości. W tym wszystkim i w niej. Poczucie jedni z Miłością. Olśnienie, że ma wszystko. Jest wszystkim.

Przychodzi czas i rozwala to, co już czas rozwalić.


Jedyne, co masz do zrobienia – to iść krok po kroczku i czuć to, co czujesz.

Każdy krok niesie w inne.

Pod warunkiem, że przeżyjesz to, co do przeżycia w danym etapie.

Jeśli nie – pójdziesz dalej – z murem w sobie i wokół siebie.


Ze starego wychodzi się krok po kroczku.

A każdy krok jest pełen uczuć.

I trzeba je przepuścić przez siebie. A nie tylko wiedzieć.


Wieczorem w łóżku podziękowałam Aniołom za wiadomość przesłaną mi tą sesją.

A wcześniej wczoraj płakałam, podejmując decyzję. Płakało się samo. Płakałoby nawet, gdybym chciała ten płacz zatrzymać. Człowiek we mnie płakał.



Mąż mnie wziął w ramiona i spojrzał mi w oczy.

„Być może stracisz – powiedział. Być może zamkniesz firmę. Być może Ty i wszyscy będziemy szukać nowych zawodów, nowych rozwiązań. Być może będziesz miała dziesiątki tysięcy straty i będziesz musiała stanąć i dźwignąć upadłość. Być może ludzie będą o Tobie mówili i pokazywali palcami… „oooo, jej się nie udało”…


Nazywał to dla mnie…


„ Jednak Ty musisz to wystać. – powiedział. – I musisz być prawdziwa. Nie udawaj. Prawdziwie.”


I to była chwila, jak z filmu o Królu Arturze.



Jasność i cisza we mnie.


Spojrzałam w oczy temu, czego nie chciałam widzieć.

Zobaczyłam. Dopuściłam do siebie. I całą sobą poczułam.

Być może to wszystko się stanie. Być może nie.

Być może stanie się coś innego, a być może stanie się jeszcze więcej.

Rozpada się stary świat.

Rozpada się dotychczasowa ja.

Puściły sznurki, które trzymały mnie ze starym.


Już nie muszę uciekać.


Cisza.

Wolność.

Jasność.

I świadomość, że wiele kroczków i uczuć przede mną.

Jednak znów mam wszystko

– MAM SIEBIE.


A w nocy śniło mi się, że pracowałam w pracy, z której odeszłam, rezygnując z tamtej siebie, tamtego świata i tamtego życia.

We śnie byłam panią sprzątającą.

I sprzątałam gabinet Dyrektora.

On mnie widział.


I ja widziałam siebie w tym śnie.

I czułam siebie.

Byłam roześmiana i szczęśliwa.

Żywa iskra.



Mogę wszystko. Bo mam siebie.


Właśnie zajrzałam do naszego akwarium.

Glonojady, które się urodziły – właśnie dziś wyszły w świat.

Znak.



I dosłownie, gdy skończyłam to pisać - dostałam wiadomość od pani z radia. I zaproszenie do rozmowy.

Znak.

Kiedy dostałam tytuł OPTYMISTY ROKU - leżałam w szpitalu i rozwalał się mój świat i cała ja.

Wszyscy w mediach pytali mnie - jak to możliwe: takie zdarzenie i tyle wiary. Tyle zaufania. Tyle pogody ducha.


Mówiłam, że optymizm dla mnie to nie jest szczerzenie zębów. To widzenie całości i wiara, że to co jest - jest dla nas, a nie przeciwko nam.

To zgoda na przeżycie tego, co do przeżycia. I skarbów. I straty. Wszystkiego.



Anioły znów podrzuciły mi to wspomnienie.



Tornado trzeba przejść.

Przeżyć.

I przekuć je w złoto.


Bo po to ono przychodzi.


I można się bać.

Można się gubić.

Można się opierać i kląć.

Można zagłuszać.

Można nie wiedzieć.


I w tym wszystkim można znajdywać drogę do siebie.

Nowej siebie.

Nowego siebie.


I nowego życia.

_______________

Czasy są specyficzne.

Czas zmiany.

Globalnej.

I własnej drogi.


Jeśli ta opowieść komukolwiek się przyda – to cieszę się. Jeśli nie - … cóż – cieszę się, bo przydała się mi.



Posyłam miłość do każdego z Was.

Życząc odwagi stanięcia w swojej własnej prawdzie. Odwagi czucia. I robienia małych kroczków.

Po tym wszystkim – możemy wyrosnąć na kogoś, kogo nie znamy, a kto zawsze w nas był.


Przytulam Was ciepło.

Dominika




198 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page